Wszyscy jesteśmy Trumanami?
Dla ludzi, którzy weszli już w wiek życiowej mądrości – czyli dla moich równolatków 😛 – Truman Show był jednym z kultowych filmów młodości, czyli z czasów, kiedy o fejsbuku jeszcze w ogóle nikt nie myślał, a żeby sprawdzić maila, trzeba było zalogować się do swojej skrzynki odbiorczej na komputerze, bo sama koncepcja Internetu w telefonie wydawała się jakąś kompletnie futurystyczną wizją (czy tylko ja tak miałam? ;-))
Oglądając losy tego sympatycznego człowieka, który w pewnym momencie odkrywa, że całe jego dotychczasowe życie jest jedną wielką fikcją, nie trudno o odnalezienie w sobie współczucia wobec sytuacji, w której się znalazł. Misternie utkana intryga szalonego wizjonera, twórcy tego reality show, wplątała niczego nieświadomego Trumana w sieć wyreżyserowanych relacji, doświadczeń i życiowych zasad. W samym założeniu rzecz jasna ta konstrukcja miała z jednej strony pozwolić, by Truman wiódł „zwykłe” życie, ze swoimi wzlotami i upadkami, z chwilami radości i z trudnymi momentami. Z drugiej zaś chodziło o zrealizowanie absurdalnego – jak się wydaje – pomysłu na dostarczenie ludziom na całym świecie rozrywki w formie możliwości podglądania czyjegoś „normalnego” codziennego życia. Przypominam – to było jeszcze w epoce sprzed mediów społecznościowych!
Gdy Truman odkrywa w końcu prawdę, postanawia „wyjść” poza swój dotychczasowy świat i wejść z nowy, zupełnie jeszcze nieznany, by sprawdzić poprzez osobiste doświadczenie, jak tak naprawdę chce żyć. Zaczyna kwestionować reguły, które otaczały go od dzieciństwa i na których budował swoje rozumienie świata. Ten „świat” jednak, przy wsparciu ekipy wizjonera, jak przystało na dyktaturę, bardzo stara się, by utrudnić mu samodzielne działanie, sprzeczne z interesem dyktatora, jakim jest utrzymanie status quo.
Po co o tym piszę? Bo gdy pędzimy w naszej codzienności, nie dostrzegamy często, w jak wielu sytuacjach nasze reakcje i decyzje są wynikiem automatyzmów, czyli naszych „wgranych” wzorców zachowań, które gromadzimy w sobie od urodzenia. Przyjmujemy bezwiednie różne zasady, bo „tak trzeba”, bo „tak będzie lepiej”, bo ktoś „tak powiedział” i przyjmujemy je za fakty, nie sprawdzając nawet poprzez doświadczanie, co dla nas TERAZ jest faktycznie budujące i co jest dla nas dobre na DŁUŻSZĄ METĘ. A nasi „wewnętrzni dyktatorzy” też ciężko pracują, podsuwając nam co chwila myśli typu „nie rób tego, bo możesz się sparzyć” albo „to może być nieprzyjemne, więc daj sobie z tym spokój”, żeby zatrzymać nas w tym, co znane, oswojone… I gdy próbujemy przejąć stery i ruszyć tam, dokąd naprawdę chcemy zmierzać, uruchamia się nasz wewnętrzny system alarmowy. To naturalna reakcja naszego umysłu. By wytrwać w stawianiu kolejnych kroków, potrzebujemy z jednej strony obrać sobie autentycznie ważny dla nas kierunek, bo dzięki temu podejmowany po drodze wysiłek będzie miał dla nas sens. Z drugiej zaś strony potrzebujemy nauczyć się oswajać ten nasz wewnętrzny alarm (co wcale nie oznacza, że musimy go polubić) i działać nawet gdy w naszej głowie pulsuje komunikat „wycofaj się – zagrożenie – wycofaj się”, potrzebujemy oswajać dyskomfort. Nabywanie wprawy w tych umiejętnościach zdecydowanie nie jest lekkie i przyjemne, ale prowadzi do pełnego, wartościowego życia, bliskiego osobistym wartościom i za to właśnie tak uwielbiam ACT (terapię akceptacji i zaangażowania), której wiele elementów można wplatać w pracę coachingową.
Na koniec zachęcam do sprawdzenia:
Jakie reguły, które uważasz za oczywiste, utrudniają Ci/ blokują robienie tego, co ma wg Ciebie znaczenie?
Jakie działanie, spójne z ważną dla Ciebie sprawą, możesz podjąć, aby sprawdzić, co się tym razem wydarzy i jakie to będzie dla Ciebie doświadczenie, zamiast polegać wyłącznie na wgranej regule?