Chorowanie z dzieckiem
Masz chore dziecko? Będzie ciężko, ale dasz radę. Tylko się przygotuj!
Znacie powiedzenie „Małe dziecko, mały problem. Duże dziecko, duży problem”? Kompletnie nie sprawdza się, gdy chodzi o… chorowanie.
Wszyscy znają piękne słowa Janusza Korczaka, że „Kiedy się śmieje dziecko, śmieje się cały świat”. Gdy człowiek zostaje rodzicem, szybko dodaje do tego drugą część: „Gdy choruje ci dziecko, choruje twój cały świat”. Bo choroba malucha naprawdę potrafi (choć nie musi!) postawić na głowie cały dom, pracę i rodzinne życie…
Im mniejsze dziecko, tym większy problem
Macie w domu nastolatka? Gdy zachoruje, powie, co mu dolega, od kiedy i jakie ma objawy. Sam może iść do lekarza, sam kupi sobie leki, sam o siebie zadba. Wysmarka nos, weźmie tabletki, odgrzeje sobie obiad. Najwyżej ponarzeka Wam w wiadomościach na messengerze, jak mu źle i że „obejrzał już chyba wszystko na Netfliksie”.
Chory kilkulatek też jest w miarę „łatwy w obsłudze”. Mówi co jest nie tak. Dobiegnie z rozwolnieniem czy wymiotami do łazienki, a gdy mu źle, pomarudzi, niekoniecznie płacząc, jak obdzierany ze skóry. Zrozumie też, że ma połknąć tabletkę albo wziąć syrop.
Ale chorowanie z noworodkiem/niemowlakiem/maluszkiem do 2-3 lat, to już prawdziwa jazda. I tu kompletnie nie sprawdza się powiedzenie „Małe dziecko, mały problem”. Tutaj problem jest największy.
Najgorsza rzecz? Dla mnie to „zawalony” nos
Pierwsza rzecz: taki berbeć nie powie, co mu jest. Wyje, ma gorączkę, a ty zgaduj: brzuch? Zęby? Zatrucie? Przeziębienie? Wizyta u lekarza jest niezbędna, niezbędne jest też wzięcie opieki. I wtedy wszystko staje na głowie: dom, praca i życie rodzinne.
Nie teoretyzuję: ostatnio Helena musiała złapać jakieś świństwo więc chorowaliśmy razem. Temperatura dochodziła do 39,5 stopni, doszło rozwolnienie, zrobiły się odparzenia, doszedł katar i kaszel.
Z tych jeźdźców apokalipsy (powinno być czterech, ale jak widać było ich więcej) najbardziej nienawidzę kataru. Męczy mi dziecko, nie daje spać, powoduje kaszel, no i… trzeba go odciągać. Początkowo Hela nienawidziła „odkurzacza” do nosa. Pomogło… udawane odciąganie kataru u misiów i lal. Do tego stopnia, że zaczęła się sama domagać odciągania kataru!
Polubiła też w końcu nebulizator (tu ceną było oglądanie ulubionych piosenek). I w końcu, po kilku dniach, udało nam się uporać z przeziębieniem.
A na odparzenia genialnie pomógł nadmanganian potasu. Kupicie go za drobne w aptekach. Robi się z niego piękny, różowy roztwór, którym przemywa się zaognione miejsca. Efekt? Znakomity!
Jednak i tak ten happy end nie wymaże z mojej pamięci tych 39 stopni z czerwonymi polikami i gorącym karkiem. Tutaj pomógł syrop, który ostatecznie Hela wzięła (wcześniej wytrącając mi z dłoni dwa razy łyżeczkę).
Niezbędnik każdego rodzica
Czego nauczyły mnie wszystkie chorobowe dni Heleny? Że muszę zawsze mieć na stanie:
– sprawdzony syrop przeciwbólowy i przeciwgorączkowy
– nebulizator i „naboje” do niego
– wodę morską w sprayu
– zapas podkładów
– bezdotykowy termometr
– elektrolity w proszku
– nadmanganian potasu (wcześniej o nim nie słyszałem)
– telefon do sprawdzonego lekarza
– duży zapas cierpliwości
Choroba dziecka to także czas, w którym dla swojego spokoju i komfortu dziecka warto umówić się z… samym sobą, że odpuszczamy sobie perfekcjonizm i skupiamy się na maluchu. Pranie, prasowanie, porządki i wszystko inne, co może poczekać, niech poczeka. Wtedy szybciej i dziecko i wy wrócicie do formy.
Przeczytaj też: Niezbędnik ojca na urlopie macierzyńskim