Sztuka docierania się

Sztuka docierania się

Jak ma się czwórkę dzieci, to siłą rzeczy domem zajmować muszą się wszyscy. Jest po prostu za dużo pracy na jedną czy dwie osoby, więc dzieci też mają swoje obowiązki. Chociaż obowiązki, to chyba złe słowo. Oni – bo mowa o 4 chłopakach, mają swoje zadania. Wolę o tym wszystkim, co trzeba robić w domu, mówić w kategorii zadań. I tak trzeba to zrobić, więc podzielmy się tym kto co robi i miejmy to z głowy jak najszybciej. Zyskujemy wspólny czas i każdy z nas ma więcej wolnego czasu dla siebie.

Właśnie – czas! To on staje się najdroższą walutą mojego, i pewnie nie tylko mojego, świata. Życie, szczególnie w pandemii, jest bardzo wymagające i zrzuciło na barki rodziców całą masę spraw. Znalezienie czasu dla siebie, znalezienie czasu na przyjemności – to dla wielu rodziców cel sam w sobie.

No właśnie – cel. Do czego my dążymy, co chcemy osiągnąć, co jest dla mnie i dla nas ważne, co jest nam potrzebne. Timothy Ferriss, amerykański przedsiębiorca, autor poradników i inwestor powiedział: „Kto nie ma czasu, ten nie ma priorytetów”. Coś w tym jest. Oboje z mężem pracujemy zawodowo, całkiem sporo czasu poświęcamy naszym dzieciom – głównie pożytkujemy go na przyjemności i mamy też sporo czasu dla siebie. Przed pandemią oboje mieliśmy po 2 wieczory, każdy dla siebie na sportowe aktywności. To są dla nas rzeczy najważniejsze.

Oczywiście też lubimy jeść, chodzić w czystych ubraniach i mieć posprzątane mieszkanie, choć chyba żadne z nas nie jest w tym aspekcie ortodoksyjnie. Paradoksalnie największą potrzebę porządku ma nasz najstarszy 12-letni już syn. To on potrafi spontanicznie wziąć odkurzacz i wysprzątać całe mieszkanie. Potrafi też zmobilizować do porządków pozostałych braci. Niezależnie od tego, każdy z chłopaków ma poczucie odpowiedzialności za swój kawałek domowej przestrzeni.

Sprzątanie i pranie

Raz w tygodniu przychodzi do nas pani do sprzątania. Choć często się zdarza, że już parę godzin po jej wyjściu nie widać, aby w ogóle była – taka „dynamika” u nas w domu????

My z mężem się uzupełniamy. Każdy z nas ma swoje specjalizacje, rzeczy, które lubi lub nie lubi. Ja nieznoszę rozwieszać prania – doprowadza mnie to do szewskiej pasji. W związku z tym, to ja najczęściej nastawiam pranie i wyciągam ciuchy z pralki. Rozwiesza mokre i zdejmuje wysuszone mąż i/lub chłopaki.

Dodam, że oboje z mężem zasadniczo nie uznajemy prasowania. Standardowo po wyjęciu ubrań  z pralki i ułożeniu ich w misce, leżą tak kilkanaście godzin. Kiedy się tak „ubiją”, potem są całkiem równe i prasowanie rzadko jest potrzebne. Pranie, co do zasady, robimy w weekendy. Mam 10kg pralkę i robię 3 prania pod rząd. W pakowaniu pralki lubi uczestniczyć mój 3-latek.

Zimą i jesienią z tych 3 prań zrzucam całą bieliznę razem i nastawiam na schnięcie do suszarki wbudowanej w pralce. Rozwieszanie malutkich majtek i skarpetek, które i tak co chwila spadają, zajmuje za dużo czasu. Z takiego podejścia wynika jeszcze jedna korzyść – nie segregujemy bielizny do naszych szuflad. Po prostu kosz z czystą bielizną stoi w łazience i każdy rano do niego nurkuje w poszukiwaniu swoich rzeczy. Oczywiście tym, aby odnaleźć skarpetki do pary się nie przejmujemy.

Przy tej okazji podzielę się jeszcze jednym sprawdzającym się u nas patentem. Przez lata walczyłam z tym, aby brudne ubrania trafiały do kosza na brudy w łazience. Mission impossible! Permanentnie zmieszane brudne i czyste ciuchy, walające się skarpetki we wszystkich kątach mieszkania. Poddałam się. Kupiłam dodatkowe 5 pojemników na brudną bieliznę, żeby każdy miał swój własny, w swoim pokoju. Poskutkowało!

Zakupy i gotowanie

Zakupy. Przeważnie ja, w asyście któregoś z chłopców, robię jedne duże, bazowe zakupy na cały tydzień. Mąż kupuje świeże produkty na bieżąco w ramach zapotrzebowania.

Gotowanie. W tygodniu menu uproszczone do minimum. Szczególnie w pandemii. Płatki, owsianki na śniadanie. Jak mój najstarszy syn, chce jajecznicę to sobie robi sam. Obiad – raczej coś do odgrzania dla tych co szkołę i pracę mają w domu. Do odgrzania mamy często dobre rzeczy, bo dostaję zupy i inne dania, od rodziców. To super pomoc. Kolacja – tu największe pole do popisu.

W weekendy gotujemy razem. Najbardziej lubię gotować z mężem i on też to lubi. Dzieci wyspecjalizowały się w deserach, szczególnie od kiedy mamy robota kuchennego. To jest dla nich i dla mnie świetna zabawa.

Zbyt piękne, aby było prawdziwe?

Dobrze to wszystko brzmi – prawda? Ale powiem Wam szczerze – nie zawsze tak było. Mam wrażenie, że dopiero przy pojawieniu się czwartego dziecka, jakoś tak się dograliśmy, że rzeczywiście – jak w piłce nożnej, mamy nasze codzienne stałe fragmenty gry, które sprawdzają się w naszym codziennym życiu. Po drodze i ja i mąż musieliśmy się wiele nauczyć. Dzieci zasadniczo weszły w to jak w masło. To chyba zaleta wdrażania w prace domowe małych dzieci. Im to wchodzi w nawyk i potem się nad tym specjalnie nie zastanawiają.

Czego ja się musiałam nauczyć, co sobie uświadomić? Po pierwsze, że nie muszę wszystkiego ogarniać sama. Tak, tak. Ja też miałam wgrany ten program, że domem zajmuje się MAMA. Przy tym mam takie usposobienie – lubię przejmować inicjatywę. To przełożyło się na moje „wyrywanie się”, aby ogarniać obowiązki domowe i dążyć w tej dziedzinie do perfekcji. Tylko po jakimś czasie, wypaliłam się i zaczęła mnie ta sytuacja uwierać. Wtedy dopuściłam innych domowników do działania i wszystko zaczęło się układać. Na szczęście nikt nie protestował.

Na początku miałam zapędy, żeby instruować męża i dzieci jak co się robi, ale szybko doszłam do tego, że nie warto. Jest wiele rożnych dróg dojścia do tego samego celu. Niech każdy znajdzie swoją drogę, a gdyby ktoś jednak chciał o coś dopytać czy poradzić się, to ja jakby co jestem!

Nauka w praktyce

Mój mąż najwięcej się nauczył i wypracował sobie swoje patenty, kiedy był na urlopie rodzicielskim z naszym synem. Ogarnianie domu na pełen etat, to świetny poligon doświadczalny. Przy nastawieniu na efektywność czasową, można wypracować wiele wspaniałych rozwiązań!

Pamiętam też taką rozmowę z mężem, kiedy się żaliłam, że tego wszystkiego jest za dużo i idzie zwariować. Mój mąż mi wtedy powiedział, że dużo z tych rzeczy, które ja robię są niepotrzebne. Trochę zabolało, ale po szybkim przemyśleniu jego słów, uznałam, że ma racje. Dotyczyło to szczególnie obszaru gotowania – kiedy dużo czasu poświęcałam na jakieś skomplikowane, czasochłonne dania a potem i tak dzieci tego nie jadły. Okazało się, że można jeść zdrowo, dobrze i prosto.

Podsumowując:

Warto rozmawiać, nie warto się obrażać, warto odpuszczać, warto zachęcać i dziękować za każdą nawet małą rzecz. Docenianie nawet najmniejszych rzeczy jest bardzo ważne. Powiedzieć: „Dziękuję, super to ogarnąłeś/aś” nie kosztuje nic, a zysku może być co niemiara ????

#teamrodzina #Amicaforliving #wspólnydomwspólneobowiązki #dzielmysięobowiązkami #partnerstwo #zróbswoje #AmicaAGD

Dodaj komentarz

This will close in 0 seconds