Widmo weeknedu
Znam ludzi, którzy mimo tego, że są w pracy, odpoczywają w tygodniu. Znam ludzi, którzy czekają na poniedziałek. Znam ludzi, którzy (specjalnie tu trochę dodramatyzuję dla celów przekazu) BOJĄ się weekendów.
Ci ludzie to: RODZICE. To Mamy i Tatowie, głównie mniejszych dzieci, głownie sztuk pojedynczych, choć nie zawsze…. To ludzie, którzy, kiedy są w pracy, a ich dziecko jest większość dnia w przedszkolu/żłobku/z nianią, babcią, kiedy jest zaopiekowane, nakarmione, wybawione i zanimowane idealnie do swoich rozwojowych potrzeb, odpoczywają. Odpoczywają psychicznie i fizycznie. A weekend stał się dla nich czymś wprost proporcjonalnie innym niż kiedyś.
Wspomnienie dwóch wolnych dni, kiedy można pospać i zjeść leniwe śniadanie, coraz bardziej zanika w pamięci na rzecz pełnej gotowości do zabawy od bardzo wczesnych godzin porannych. Tak zwana czujność 10.-dwadzieścia cztery na dobę. Plus pełna organizacja rożnych atrakcji i zajęć, co by tę piękną, niedawno zrodzoną energię, prawidłowo wytracić.
Znam rodziców, którzy pocą się na samą myśl, że odwołane zostały urodzinki koleżanki z przedszkola, że basen zamknięty, czy pękła rura na ulubionym placu zabaw i trzeba tkać na nowo plan uciech, a Bąbel chce akurat tak jak było obiecane i JUŻ!
Znam rodziców, którzy wypełniają weekend cukrem i bajkami dla pozornego świetego spokoju, za którym podążają w podskokach wyrzuty sumienia, w postaci brokułowego ducha, wmawiającego im, że się za mało starają i dziecko może nie będzie np… rosło prawidłowo przez te trzecie lody tego dnia.
Znam takich rodziców… Sama jestem jednym z nich. Ty tez nim bywasz i nie dam się nabrać, że nie było przynajmniej jednego weekendu, który nie spędził ci snu z powiek.. czasami dosłownie!
„Cześć, nazywam się MARIA, jestem Mamą Gai i czasem przeraża mnie nadchodzący weekend”
Każdy z Nas zmaga się po swojemu ze sprzecznościami jakie niesie ze sobą rodzicielstwo. „Kocham, ale czasami najbardziej jak śpi i z daleka” jest jedną z nich. I mało kto umie się do tego przyznać, bo jakby nie wypada. Bo przecież spędzanie jak najwiecej czasu ze swoim dzieckiem, to spełnienie marzeń. Bo przecież tylko od nas dostanie to co najlepsze. Bo przecież najważniejsze żeby było jak najwiecej z rodzicami…
No nie jest to prawda, nie dla wszystkich w każdym razie i nie zawsze.
Ale my się boimy, przez te szerzone w czasach wyparcia przekonania, że zostaniemy ocenieni, wygnani z kółka rodziców wzajemnej adoracji, skazani na wytykanie palcami i oznaczeni szkarłatnym stempelkiem ZŁY RODZIC, MAMA NIEWYSTARCZAJĄCA, TO PO CO CHCIAŁAŚ MIEĆ DZIECKO?!? itd. Ale ludzie, czas na zmiany! Jak możemy zacząć żyć tak, żeby sznurki wyrzutów sumienia nami nie targały? Musimy umieć dzielić się naszą prawdą i wspierać rodzica, który też to robi. Nie oceniać, wysłuchać, okazać zrozumienie! Nie wbijać sobie złośliwych szpileczek w postaci kąśliwych uwag, nie udawać lepszych niż jesteśmy.
Dlatego rodzice wszystkich dzieci łączmy się w grypy na WhatsAppach, twórzmy wydarzenia, podawajmy dalej adresy super placów zabaw i salek z drabinkami. Rozmawiajmy ze sobą w tych małych szatniach. Umawiajmy się na wspólne jedzenie ciastek i lodów. Uśmiechnijmy się do mamy Józka co ma dziś bardziej niż zwykle podkrążone oczy i spytajmy czy wszystko ok.
Zostając rodzicami, weszliśmy na nowe terytorium relacji wszelkich. Jest duża szansa wyjsć z tego z nowymi przyjaciółmi, z nowymi umiejętnościami adaptacyjnymi, akceptacją dla życia takiego jakim ono jest. Z mocno wybudowanymi granicami i poszerzoną strefą miłości bezwarunkowej.
Także głowa do góry i niech widmo weekendu ma tylko wielkie oczy, a reszta się jakoś przecież ułoży 🙂
Miłego weekendu!
Przeczytaj też inne felietony Marii Konarowskiej: Świetnie sobie radzisz, Mamo! i Komu bardziej potrzebna jest adaptacja?