Rodziny 3+
Coraz częściej w moim najbliższym otoczeniu, wśród znajomych czy sąsiadów spotykam rodziny z trojgiem lub większą liczbą dzieci. W przeszłości wielodzietność kojarzona była raczej z obszarami wiejskimi i modelem rodziny, w którym aktywny zawodowo był przeważnie tylko mężczyzna, a rola kobiety sprowadzała się do opieki nad dziećmi i gospodarstwem. Obecny model rodziny wielodzietnej wygląda zupełnie inaczej: rodziny mieszkają w dużych miastach i co znaczące, często obydwoje rodziców pracuje zawodowo.
Jak sobie radzą z licznymi obowiązkami, organizacją gospodarstwa domowego oraz pracą zawodową? Przed jakimi wyzwaniami stają i z czym muszą się mierzyć każdego dnia? Postanowiłam o to spytać moich kolegów i koleżanki ze State Street z większą liczbą dzieci i sprawdzić u źródła, jak wygląda to z ich perspektywy. W historiach Ewy, Piotrka i Joanny znajdziecie ich codzienne wyzwania, czasem zupełnie niespodziewane, ale także i świetne rozwiązania, z których korzystają i które mogą być inspiracją dla każdego z nas.
Ewa Ryłko – mama Michała oraz bliźniaków: Kuby i Antka, związana z firmą State Street od 10 lat, pracuje na stanowisku State Street Global Advisors EMEA Finance Manager.
Ewa, jesteś szczęśliwą mamą trójki chłopców, w tym bliźniaków. Czy informacja o mnogiej ciąży bardzo Cię zaskoczyła?
– Od zawsze marzyłam o większej rodzinie i bardzo się ucieszyłam, z informacji, że do pierwszego syna dołączą bliźniaki. Może nie planowałam trzeciego dziecka tak szybko, ale było to bardzo miłe zaskoczenie. Mąż na początku nie mógł w to uwierzyć i chciał powtórzyć badania, a później zaczął się martwić o zmianę samochodu..… 🙂
Jak wyglądały Wasze pierwsze miesiące z trójką dzieci?
– Musiałam sobie wyrobić pewien plan działania: karmiłam chłopców jednego po drugim, podobnie z przewijaniem. Pamiętam, że pewnej nocy tylko jeden z nich obudził się obudził głodny i postanowiłam nie budzić drugiego, tylko szybko wrócić do łóżka. Oczywiście po 5 min obudził się drugi… Od tej pory zawsze budziłam drugiego syna i karmiłam ich o jednej porze.
Byłaś w stanie znaleźć czas dla siebie?
– Na początku było to bardzo trudne. Opieka nad dziećmi, domem… Często jedynym wolnym czasem, który mogłam przeznaczyć tylko dla siebie, było 10-15 min tuż przed snem. Teraz, kiedy chłopcy są już w wieku szkolnym i są samodzielni, udaje mi się wygospodarować tego czasu więcej. Biegnę wtedy na fitness, żeby zmęczyć ciało i zrelaksować umysł.
Godzenie pracy zawodowej z obowiązkami domowymi nie jest łatwe dla nikogo. Wyobrażam sobie, że przy trójce dzieci jest to jeszcze bardziej skomplikowane. Jak sobie z tym radzicie?
– Logistykę planujemy na bieżąco i ustalamy grafik na cały tydzień. Czasem mężowi bardziej pasuje odbieranie dzieci ze szkoły wczesnym popołudniem, a czasem ja mam taką możliwość. Wozimy też na przemian chłopców na treningi. W obowiązki domowe staram się zaangażować wszystkich. Ostatnio , śpiesząc się rano, odkryłam, że chłopcy są w stanie sami sobie przygotować drugie śniadanie do szkoły! Wyciągnęłam im tylko produkty, a kanapki zrobili i zapakowali już samodzielnie. Nie widzę powodu, dla którego miałabym robić wszystko sama. Zauważyłam też, że im więcej jest rzeczy do zrobienia, tym łatwiej jest mi podzielić zadania między innych. Kiedy nie jestem w stanie wszystkiego zrobić, nagle okazuje się, że chłopcy potrafią wiele rzeczy, o których ich nie podejrzewałam.
Czy na początku, kiedy chłopcy byli jeszcze mali, korzystaliście z pomocy w opiece?
– Tak, przez długi czas była z nami opiekunka, która zajmowała się dziećmi. Kiedy chłopcy byli już w wieku przedszkolnym i pojawiała się nagła potrzeba pomocy, na przykład w przypadku choroby, mogliśmy też liczyć na pomoc moich teściów oraz mojej mamy. Nie mieliśmy więc problemów z nieobecnościami w pracy.
Mówiąc o pracy..… czy pracodawca zaoferował Ci jakieś możliwości ułatwiające organizację życia zawodowego i prywatnego?
– Po powrocie do pracy po pierwszej ciąży, kiedy urlop macierzyński trwał tylko 6 miesięcy, bardzo pomocne były też dla mnie przerwy na kamienie oraz specjalnie przygotowane do tego pokoje. Dawało mi to komfort karmienia małego syna w biurze, w sposób niekolidujący z pracą.
Obecnie doceniam możliwość pracy z domu. Chłopcy są już więksi, więc nawet w przypadku choroby nie wymagają już ode mnie tak dużo uwagi.
Patrząc wstecz, co uznałabyś za największe zaskoczenie i wyzwanie?
– Chyba największym wyzwaniem jest postawienie się w roli dziecka i próba zrozumienia, co wpływa na jego zachowanie. Kiedy pojawia się sytuacja konfliktowa, zamiast likwidować jej skutki, lepiej jest zatrzymać się na chwilę i spróbować odkryć przyczynę. Nie jest to łatwe, zwłaszcza gdy się spieszymy, a mały człowiek odmawia współpracy. Jeśli jednak poświęcimy te 5 minut i dotrzemy do istoty problemu, jest szansa, żeby uniknąć go w przyszłości.
Największym zaskoczeniem natomiast jest to, że każde z dzieci ma swój indywidualny charakter i jest zupełnie inne, pomimo wychowywania w taki sam sposób. Nawet bliźnięta są kompletnie różne: jeden jest wulkanem energii, bardzo emocjonalnym, a drugi oazą spokoju i opanowania. Trzeba jednak pamiętać, że dzieci przede wszystkim kopiują nasze zachowanie. Jeśli krzyczymy – w odpowiedzi słyszymy krzyk, jeśli rozmawiamy z dziećmi o emocjach – z czasem zauważymy, że i one zaczynają je nazywać. Ostatnio byłam bardzo mile zaskoczona, kiedy odbierając dzieci ze szkoły później niż zwykle usłyszałam „Ja się bardzo denerwuję, kiedy nie przyjeżdżasz na czas”. To znaczy, że moje rady jednak docierają gdzieś głębiej.
Piotr Marcula, księgowy, tata Tomka – 14 lat, Mikołaja – 10 lat oraz Marcina – 6 lat
Trzech synów… Czy spodziewałeś się, że tak Ci się ułoży życie rodzinne?
– Nie jest to dla mnie niczym szczególnym. Sam mam dwóch braci i naturalne było dla mnie to, że rodzina oznacza kilkoro dzieci. Mamy też znajomych, sąsiadów, którzy mają po troje dzieci. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.
A z punku widzenia logistyki i opieki?
– Sytuacja u nas była bardzo dynamiczna i w zasadzie przy każdym kolejnym dziecku wyglądała inaczej. Pierwszy syn uczęszczał do żłobka, a opiekę w sytuacjach kryzysowych przejmowała żona. Na szczęście mamy ten komfort, że żona uprawia wolny zawód, więc nie jest związana ze sztywnymi godzinami pracy. Sytuacja się jednak skomplikowała, kiedy urodził się Mikołaj. Moja praca zawodowa wiązała się z licznymi wyjazdami służbowymi i przez około pół roku byłem nieobecny w domu. Żona zdecydowała się wtedy na wzięcie urlopu wychowawczego i zamieszkała z dziećmi u swoich rodziców. Mogła liczyć na ich codzienne wsparcie i pomoc w opiece. Natomiast kiedy urodził się najmłodszy syn, mogłem się mocniej zaangażować w opiekę i wychowanie synów, ponieważ miałem wówczas trzy-miesięczną przerwę w zatrudnieniu.
A co jest obecnie dla Was wyzwaniem?
– Myślę, że obowiązki szkolne. Kiedy kończymy z żoną pracę, mamy chwilę na odpoczynek. Później zaczyna się monitorowanie zadań domowych – czytania lektur, przygotowania do kartkówek czy sprawdzianów. Średni syn uczy się stacjonarnie, więc trzeba jeszcze przygotować tornister na następny dzień, sprawdzić, czy ma wszystkie potrzebne przybory..… Czasem dopiero koło 21-ej, okazuje się, że jednak było zadanie domowe i trzeba je na szybko je zrobić, albo nauczycielka prosiła o przyniesienie na zajęcia bibuły czy kleju…
Dużo rodziców narzeka też na logistykę.
– Nas ten problem na szczęście ominął. Mieszkamy w centrum Krakowa, więc nie mogę narzekać. Ulicę dalej jest szkoła, więc chłopcy mogą bezpiecznie chodzić do niej sami. Także przedszkole jest obok domu. Dodatkowo mieszkamy tylko kilka ulic dalej od budynku naszej firmy. Wszystko mamy więc dostępne w najbliższej okolicy. Kiedy chłopcy byli mniejsi, w sytuacjach kryzysowych, mogłem szybko wyjść z biura i odebrać ich ze szkoły czy przedszkola. Jeśli była potrzeba wizyty lekarskiej, wystarczało mi naprawdę niewiele czasu, aby dotrzeć do pobliskiego lekarza czy przychodni.
Przed pandemią chłopcy uczęszczali na zajęcia pozalekcyjne na basen oraz do pobliskiego domu kultury, do którego mogliśmy podjechać rowerami. Dojazdy na pływalnię organizowaliśmy wspólnie z sąsiadami. Ominęły nas więc problemy ze staniem w korkach, czy długie dojazdy do pracy.
Udaje Ci się wygospodarować wolny czas tylko dla siebie?
– Przeważnie mam chwilę wytchnienia dopiero po godz. 22-iej, kiedy wszyscy są już w łóżkach. Mogę wtedy na spokojnie obejrzeć film, czy poczytać książkę. Lubię też odpocząć po zakończeniu pracy, a przed rozpoczęciem akcji „ przygotowujemy się na jutro”. Chłopcy mogą się wtedy pobawić, a my z żoną odpocząć.
Joanna Luby, Instructional Designer, State Street Learning, mama czwórki dzieci: Zuzi – 11 lat, Lili – 9.5 roku, Franka – 7 lat i Jasia – 4 lata.
„Mama czworga dzieci” brzmi bardzo poważnie. Jakie są reakcje otoczenia, gdy mówisz, że masz czworo dzieci?
– Bardzo różne. Na pewno wszędzie dominuje zaskoczenie i padają kolejne pytania typu: „Jak Wy dajecie radę?”, „To Ty jeszcze pracujesz?”. W środowisku korporacyjnym nie jest to zbyt często spotykane, ale prywatnie mam wielu znajomych, dla których troje lub więcej dzieci jest sytuacją zwyczajną. Pamiętam reakcje rodziców i ich obawy o naszą przyszłość. Martwili się, czy sobie poradzimy, czy będziemy w stanie zorganizować swoje życie tak, aby wychowując dzieci być aktywnym zawodowo.
I jak sobie z tym poradziliście?
– Mieliśmy dużo wyzwań, ale wydaje mi się, że udało się z im sprostać. Mąż prowadzi własną działalność gospodarczą, co pozwala mu dostosować godziny pracy do bieżących potrzeb. Od kilku lat pracuje głównie późnymi wieczorami oraz nocami, aby więcej czasu w ciągu dnia móc poświęcić rodzinie. Ja z kolei mam elastyczne godziny pracy oraz korzystam z możliwości łączenia pracy zdalnej i stacjonarnej. To pomaga w organizacji chociażby zawożenia i odbierania dzieci ze szkoły czy przedszkola. Kilka lat temu, kiedy oboje pracowaliśmy stacjonarnie, było zdecydowanie ciężej.
Małe dzieci często chorują i wymagają naszej opieki. Jak rozwiązywaliście ten problem?
– Dzieliliśmy się wtedy z mężem opieką i korzystaliśmy ze wsparcia rodziców. Byłam w tej komfortowej sytuacji, że mogłam liczyć na zrozumienie ze strony moich kolegów i koleżanek z zespołu oraz managera. Zawsze byli otwarci na taki podział zadań, który umożliwiał mi przeznaczenie kilku dni na opiekę nad dziećmi. Nigdy nie spotkałam się z żadnymi negatywnymi komentarzami z ich strony. Korzystałam też z możliwości elastycznego ustalania godziny pracy.
A czy ktoś z zewnątrz Wam pomagał?
– W miarę możliwości staramy się radzić sobie sami. W kwestii opieki nad dziećmi, korzystaliśmy ze żłobków, później z przedszkoli i na tych instytucjach bazowała pomoc. Mamy jednak to szczęście, że moi rodzice mieszkają w Krakowie. Mimo że wciąż są aktywni zawodowo, stanowią dla nas wsparcie. Na rodziców męża również możemy liczyć, ale problemem jest dzieląca nas odległość.
Dopóki dzieci chodziły do żłobka i przedszkola miałam większy komfort, że do godzin popołudniowych mają zapewnioną opiekę. Aktualnie logistyka jest bardziej skomplikowana. Mieszkamy pod Krakowem, niedaleko jest nowa szkoła sportowa, która idealnie wpasowuje się w nasze zainteresowania. Jednak „niedaleko” oznacza 3 km oraz codzienne dowożenie i odbieranie dzieci z zajęć. Teraz, w okresie pandemii, klasy sportowe mają dwa razy w tygodniu WF w szkole. Ponieważ każde dziecko uczęszcza do innej klasy zdarza się, że jesteśmy w szkole 6 razy dziennie… Ponadto, na zajęcia dodatkowe dowozimy dzieci do miasta. Najstarsza trójka uprawia z sukcesami wspinaczkę, więc mówimy o trzech treningach tygodniowo. W weekendy często jeździmy też wspinać się w plener lub na zawody. W takich sytuacjach nierzadko pomagają rodzice lub znajomi.
A jak radziliście sobie podczas całkowitego lockdownu, kiedy wszystkie dzieci uczyły się zdalnie?
– Nauka zdalna była i wciąż jest bardzo dużym wyzwaniem. Oprócz konieczności zapewnienia dzieciom warunków technicznych, wszystkie potrzebowały pomocy w nauce i wsparcia, zwłaszcza w początkowym okresie. Dodajmy do tego opiekę nad przedszkolakiem i pracę. Trochę brakowało nam doby. Na szczęście dzieci szybko zaadaptowały się do nowych realiów. Dodatkowo, kiedy dzieci są dłużej w domu razem, o spięcia naprawdę nie jest trudno. Idealną opcją rozładowania sytuacji jest wtedy wyjście z domu, chociażby na rower czy do ogrodu. Ważniejsze dla mnie jest wspólne spędzenie czasu na świeżym powietrzu niż koncentrowanie się na idealnym porządku w domu. Nawet jeśli czasem pokoje wyglądały jak po przejściu tajfunu, wolałam zabrać dzieci w teren, zostawiając sprzątanie na później. Dodatkowo, podczas pierwszego lockdownu, dość szybko wróciła możliwość organizowania treningów wspinaczkowych w terenie. Dzięki temu dzieci miały stały kontakt z trenerami i rówieśnikami, a przy okazji dbały o sprawność fizyczną i zdrowie psychiczne.
Widzę, że sport w Waszej rodzinie odgrywa bardzo dużą rolę.
– Zdecydowanie tak. Ja jestem instruktorką narciarstwa, a teraz, dopasowując się trochę do zainteresowań dzieci, zaczęliśmy z mężem oboje uprawiać wspinaczkę. Ukończyliśmy kurs i możemy wspólnie wspinać się na skałkach. W poprzednich latach współorganizowałam też wyjazdy narciarskie w szkole dzieci. Teraz, z oczywistych względów, nie jest to możliwe, ale nie rezygnuję z aktywności. Wspólnie z innymi rodzicami postanowiliśmy otworzyć klub sportowy, wspierać dzieci w rozwoju ich zainteresowań, a przy okazji sami fajnie spędzać czas.
Czy to jest tak, że Twoje zainteresowania dopasowują się do potrzeb rodziny, czy bardziej to rodzina podąża za Tobą?
– Na pewno moje pasje sportowe wpłynęły na dzieci, ale niczego im nie narzucam. Staram się być otwarta na nowe doświadczenia i próbować różnych dyscyplin sportowych. Od lat w naszym życiu jest obecna wspinaczka oraz narty, teraz zaczyna się także pojawiać siatkówka. My inspirujemy dzieci, a one nas. Staramy się dopasowywać nasze zainteresowania do aktualnego etapu rozwoju rodziny.
A zostaje Ci jakiś czas, który możesz przeznaczyć tylko dla Ciebie?
– Czas lubię spędzać raczej aktywnie, wspólnie z rodziną: wyjazdy w góry, narty, wspinaczka czy wycieczki rowerowe są dla mnie idealnym rozwiązaniem i odpoczynkiem. Nie wzgardzę też dobrą książką, wieczorem spędzonym przy planszówkach czy chwilą w fotelu rajdowym przy konsoli.
Co było dla Was największym lub najbardziej niespodziewanym wyzwaniem?
– Niestety logistyka. Dzieci rosną, a ich potrzeby razem z nimi. Nie tylko chodzi o prozaiczne dowożenie do szkoły, ale także zapewnienie im życia towarzyskiego czy rozwoju zainteresowań. Rówieśnicy odgrywają bardzo dużą rolę w życiu dzieci i z wiekiem będzie to tylko narastać.
Kiedy decydowaliśmy się na zamieszkanie w domu, kierowaliśmy się głównie dobrem dzieci. Nie przewidzieliśmy, że zwłaszcza na początku, nie będziemy w zasadzie z tych dobrodziejstw domu korzystać. Pracowałam wtedy stacjonarnie, mąż też miał zdecydowanie mniejszą elastyczność. Żłobek i przedszkole mieliśmy niedaleko mojego biura, więc wracałam do domu z małymi dziećmi około 18-19. Nie mieliśmy już wtedy ani siły, ani ochoty na zabawy w ogrodzie. Dom miał polepszyć nam komfort życia, a na początku stał się niespodziewanym utrudnieniem. Jednak wszystko ma swoje plusy, o czym zdecydowanie przekonaliśmy się podczas pandemii i lockdownu.
Czy doceniasz jakieś udogodnienia, które zaoferował Ci pracodawca?
– Niewątpliwym plusem w naszej firmie jest polityka promująca tzw. „internal mobility”. Można wewnętrznie aplikować na takie stanowisko pracy, które z jednej strony spełni nasze ambicje zawodowe, a równocześnie pozwoli zachować work-life balance. Każdy z nas ma inny rytm dnia, dyktowany przez sytuację prywatną. Możliwość dopasowania godzin pracy oraz obowiązków do naszych zobowiązań rodzinnych jest niezmiernie ważna. Mam wtedy poczucie, że dbam o siebie i swój rozwój, nie zaniedbując rodziny.
Porównując State Street z innymi pracodawcami, doceniam też rzeczy oczywiste, które jednak niestety nie wszędzie są respektowane. Mam na myśli np. planowanie urlopów czy zwolnienia dotyczące opieki nad dziećmi zdrowymi lub chorymi.