Tata w wielkim mieście
Sylwia Ziemacka z Fundacji Share the Care rozmawia z Maciejem Matlą z Banku BNP Paribas na temat jego doświadczeń z 2-letniego urlopu wychowawczego oraz wartości jaką jest równowaga praca-rodzina.
Maciej, podzieliliście się z żoną opieką nad waszym pierwszym dzieckiem? Skąd taki pomysł? Jak w waszym przypadku wyglądał ten podział?
W naszym przypadku decyzja była naturalna. Moja żona była na urlopie rodzicielskim z naszym synkiem, kiedy dostała propozycję pracy w Japonii. Mieliśmy niecały miesiąc na podjęcie decyzji, a 3 miesiące na przeprowadzkę. To była jedna z tych propozycji zawodowych, których się nie odrzuca. Dość szybko podjęliśmy decyzję na TAK. Ustaliliśmy, że zamienimy się miejscami – Paulina będzie pracowała, a ja zajmę się naszym dzieckiem wykorzystując urlop wychowawczy. Tak u nas wyglądał ten podział.
Mieliście jakieś obawy związane z tą decyzją?
Przyznam szczerze, że miałem obawy związane z moją pracą. Wtedy już od kilku lat pracowałem w Banku BNP Paribas, ale dopiero co zmieniłem dział. Była więc to taka nowa stara praca, z nowym szefem, nowym zespołem. Odczuwałem dyskomfort kiedy musiałem nowemu przełożonemu po 2 miesiącach pracy zakomunikować, że nie będzie mnie 2 lata w pracy. Miałem takie wewnętrzne poczucie, że może to nie fair w stosunku do pracodawcy czy kolegów i koleżanek z pracy. Później się okazało to bezpodstawne. Po 2 latach wróciłem do pracy jak gdyby nigdy nic. Bank BNP Paribas naprawdę jako pracodawca dba o kulturę wspierającą rodzicielstwo. Odczułem to na własnej skórze.
Inna obawa dotyczyła tego jak ja się zorganizuję i sobie poradzę w roli taty na pełen etat. Kiedy podjęliśmy tę decyzję, początkowo trudno mi było sobie wyobrazić jak to będzie, jak się z żoną zamienimy miejscami. Nasz syn miał 10 miesięcy kiedy wyjechaliśmy do Japonii. Przyznam szczerze, ze wcześniej byłem takim trochę statystą. Żona zajmowała się dzieckiem. Ja chodziłem do pracy. Wracałem późnym popołudniem, więc uczestniczyłem w tym życiu rodzinnym 2 godziny dziennie.
Zastawiałem się jak będę kładł syna w ciągu dnia, jak go będę karmił. To były rzeczy, które były wcześnie poza mną. Nawet jak w weekendy pomagałem czy asystowałem żonie, to nie było to samo co samodzielne zajmowanie się dzieckiem przez większą część dnia.
A jak wyszło w praniu?
Kiedy przylecieliśmy do Japonii na szczęście mieliśmy 2 tygodnie, zanim Paulina zaczęła pracę, na poukładanie sobie wszystkich spraw. Jednak i tak kiedy zostałem w końcu sam z synem, to wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Np. nie nosiłem wcześniej nosidełek ani chust. Już po pierwszym dniu wiedziałem, ze bez tego ani rusz. To był jedyny sposób, aby mały zasnął podczas popołudniowej drzemki. Inne metody usypiania okazały się nieskuteczne.
Początki były ciężkie. Potrzebowaliśmy czasu, aby sobie ten nasz wspólny dzień jakoś z synem ułożyć. Musiałem wejść w jego rytm. Musiałem podzielić sobie dzień na spacery, posiłki, drzemki. To trwało mniej więcej 2 tygodnie, może do miesiąca. Po miesiącu już wszystko nieźle funkcjonowało.
Kiedy przyszedł moment zamiany miejsc z żoną, to czy cię instruowała jak zajmować się dzieckiem czy rzuciła cię na głęboką wodę i dała przestrzeń, abyś sam sobie wypracował pewne rozwiązania?
Na początku było bardzo dużo instrukcji. Ale szybko przekonałem się, że to co działa z mamą, niekoniecznie działa z tatą. Wiele rzeczy musiałem poukładać po swojemu, np. system usypiania i drzemek. Ale odnośnie jedzenia miałem wytyczne co i o której godzinie podawać dziecku i się tego trzymałem.
To co jeszcze ważne, to, że kiedy przylecieliśmy do Japonii syn nadal był karmiony piersią. Kiedy żona poszła do pracy, nagle w ciągu dnia musieliśmy mleko mamy zastąpić innymi pokarmami. Wprawdzie już wcześniej zaczęliśmy rozszerzać synowi dietę, ale nigdy się tym sam nie zajmowałem. Miałem więc też obawy czy syn się nie zakrztusi, nie zadławi. A że była to metoda BLW to miałem wysoko podniesioną poprzeczkę.
Mój wniosek z tamtych doświadczeń na pewno jest taki, że syn lubi inaczej czas spędzać z mamą, a inaczej z tatą. Z resztą tak jest do tej pory. Także instrukcje instrukcjami, ale sami musieliśmy się dotrzeć i znaleźć pomysł na wspólne spędzanie czasu.
A jak twoi rodzice, znajomi zareagowali na waszą decyzję?
Dla moich i Pauliny rodziców nasza decyzja to było co najmniej zaskoczenie. Znajomi również mieli poczucie, że to dziwny układ.
Widzę oczywiście, że podejście do ojców zajmujących się dziećmi z roku na rok zmienia, ale mam wrażenie, że nadal jesteśmy dość skostniałym w poglądach społeczeństwem.
Na podstawie wielu rozmów z rodzicami, którzy dzieli się urlopem, mam wewnętrzne przekonanie, że gdyby rodzice nie byliby w tak dużym stopniu obciążeni oczekiwaniami innych, to by dużo szybciej i łatwiej wypracowali model funkcjonowania, który byłby ich własną „autorską wersją rodziny” i pasował do ich sytuacji.
Tak. Myślę, że dokładnie tak jest. Chciałbym podkreślić, że dla mnie to wyzwanie związane z zajmowaniem się dzieckiem było bardzo pozytywne. Mężczyzna nie ma za dużo szans na zbudowanie bliskiej relacji z dzieckiem. Dla mnie to było ważne właśnie ze względu na tę więź. Uważam, że dziś mam super relację z moim synem właśnie ze względu na ten czas, który spędziliśmy razem.
Te relacje są naprawdę ważne i świadomość w tym zakresie się zmienia. Mój tata mi mówił, że zaczął mieć ze mną kontakt jak miałem 4 – 5 lat. Wcześniej nie było przestrzeni do kontaktu. Na bazie swoich doświadczeń, myślę, że to nie prawda, że tę więź z dzieckiem można budować od najmłodszych miesięcy a im wcześniej tym ona jest silniejsza.
Ja też przed urlopem wychowawczym myślałem, że zajmowanie się 10 – 12 miesięcznym dzieckiem jest mocno techniczne, tzn. dać jeść, ubrać, przewinąć. Nie sądziłem, że jest przestrzeń na budowanie relacji. Okazało się to błędnym założeniem. Jestem z moim synem bardzo emocjonalnie związany mimo, że ma niecałe 4 lata. Ta relacja jest ważna dla mnie i dla niego. To jest ten fundament, który dajemy mu na całe życie.
No właśnie. Skoro zaczęliśmy temat korzyści, to kontynuujmy. Co zyskałeś na urlopie wychowawczym?
Doświadczyłem tego co to znaczy „siedzieć w domu z dzieckiem”. Ja już wiem, że w domu się nie siedzi. Porównując to do pracy zawodowej, mogę śmiało powiedzieć, że w pracy jest spokojniej.
To samo mówią kobiety????
Ta sytuacja dała nam szansę na stworzenie takiego naszego pomysłu na rodzinę i wychowanie dzieci. Wejście w buty mamy i poznanie perspektywy kobiety było dobre dla naszego związku. Z pewnością umocniło to naszą relację.
Przed urlopem wychowawczym, przez pierwsze 10 miesięcy życia naszego dziecka, traktowałem nasze małżeństwo jak taką spółkę cywilną. Życie żony z dzieckiem w domu toczyło się nieco innym torem niż moje życie zawodowe. Oczywiście wspólnie zarządzaliśmy finansami, umawialiśmy się kto robi zakupy, kto sprząta itp. Ogólnie ustalaliśmy na bieżąco podział obowiązków. Ale nie było w tym wszystkim za dużej przestrzeni na budowanie relacji rodzinnej, co oczywiście przykro mówić. Ale tak na to patrzę z perspektywy czasu i moich późniejszych doświadczeń.
Później zamieniliśmy się miejscami i to żona była w pracy a ja zajmowałem się dzieckiem w domu. Jednak to doświadczenie tego czym ona żyła przez pierwsze miesiące życia naszego dziecka, zbliżyło nas do siebie i na pewno zacieśniło naszą więź.
Na pewno więcej zmieniło się w mojej głowie. Niedawno urodziła nam się córeczka i wiem, ze w opiece i wychowaniu dziecka jesteśmy razem. To co dla mnie stało się ważne, to tworzenie takiej atmosfery fajnego domu.
A czy dostrzegasz jakieś korzyści zawodowe wynikające z tej sytuacji? Coraz więcej pracodawców zaczyna przyznawać, że kilka miesięcy urlopu rodzicielskiego dla ojca, to dobry czas na złapanie przez niego dystansu, zmianę perspektywy, a wręcz profilaktyka przeciwdziałająca wypaleniu zawodowemu. Czy też tak to postrzegasz?
Na mnie bardzo dobrze ten czas podziałał. Po jakimś czasie bycia na urlopie wychowawczym przestałem myśleć o pracy. Stałem się dużo spokojniejszy.
Wróciłem do pracy z dużo większą energią, może też z większym dystansem. Teraz naprawdę podchodzę do pacy z większą równowagą. Jestem zmotywowany do wykonywania mojej pacy efektywnie, po to aby potem wrócić do domu i móc się cieszyć czasem z rodziną. Jedno i drugie są źródłem satysfakcji – innego rodzaju satysfakcji, ale wpływają na moje zadowolenie z życia.
Ja się dziś czuję dużo lepiej zorganizowaną osobą niż kiedyś. Nigdy wcześniej nie miałem tego typu wyzwań, jak z małym dzieckiem. To niesamowita lekcja logistyki i zarządzania czasem. Przy tym nieustannie trzeba się wspinać na wyżyny kreatywności. To mnie nauczyło naprawdę wiele i dziś pomaga mi nie tylko w lepszym funkcjonowaniu w domu, ale też w pracy.
Także z własnego doświadczenia potwierdzam to co mówią psycholodzy, że pewne umiejętności nabyte w czasie zajmowania się dzieckiem są świetnie transferowalne do biznesu.