Emocjonalne wifi
Długo nie mogłam zrozumieć, jak to jest, że raz kiedy mówię do swojej córeczki, „Wyłączamy bajkę” Gaja ma na to zgodę i idziemy się kąpać bez większych dyskusji. Innym razem włącza negocjacje, a w wersji najgorszej, jest atak krzyku i rzucanie rzeczami, o innych reakcjach nie wspominając. Chyba najbardziej wykańczające w tym jest, nawet nie sam fakt nieprzyjemnych przeżyć związanych z „debatowaniem” z rozzłoszczony dzieckiem, ale to, że nigdy nie wiem czego się spodziewać.
Postanowiłam spróbować namierzyć od czego to zależy. Drogę zaczęłam od studiowania, czy to się dzieje jak ma trudny dzień, a może coś ją boli, jaka potrzeba nie jest spełniona…może głodna…może jaka to jest bajka…
Trochę czasu mi zajęło, żeby zrozumieć, że nie ma żadnego jednego równania, które mi pomoże rozpoznać jaki dziś będzie finał mojej prośby. Aż do dnia, w którym byłam tak zmęczona, że postanowiłam świadomie przedłużyć czas oglądania do momentu, kiedy ja będę miała siłę na te wszystkie ewentualne konfrontacje.
Dałam sobie więc czas i zajęłam się sobą, starając się nie przejmować, że ona już tyle czasu ogląda. Zjadłam spokojnie, zrobiłam co miałam zrobić i na totalnym luzie, z tak zwanym „napełnionym siłami i miłością do siebie wewnętrznym kubkiem” ruszyłam na spotkanie z sama nie wiem czym. Byłam w każdym razie gotowa na wszystko! Podeszłam do Gajki i powiedziałam: „Kochanie, czas na kąpiel, wyłącz bajkę.” Ku mojemu zdziwieniu, Gaja po prostu wstała, wyłączyła i skierowała się do łazienki. Ja stałam przez chwile lekko zdumiona, kiedy rzuciła przez ramię: Mamooo idziesz? W tym momencie mnie oświeciło. A może to zależy od tego, czy ja faktycznie chce już żeby Gaja skończyła oglądać…? Bo umówmy się, ze wiele razy jest tak, że decyzja o wyłączeniu bajki, wiąże się z tym, że:
juz jest TA godzina
Taką mamy zasadę
albo
Już za długo oglądasz
I to jest ok, ale trzeba wiedzieć, że nie za każdym razem moje słowa są spójnie z moją wewnętrzną potrzebą. Bywa, że jestem tak zmęczona, albo mam jeszcze tyle do zrobienia, że zwyczajnie byłoby mi wygodniej zostawić ją przed ekranem. Nie robię tego bo… no właśnie, bo te wszystkie powody powyżej. Nie robię tego co w zgodzie ze mną w danym momencie i ona to jakby wyczuwa…
Zrobiłam eksperyment. Następnym razem, postarałam się być wypoczęta i z wolną głową „trzymać się planu”. Zadziałało. Bajka wyłączona bez problemów.
Kolejny raz, los chciał, że moja spójność miała wiele do życzenia i…. awantura po pierwszym słowie! Aha! To dziecko ma jakieś emocjonalne WIFI, wyświetlają jej się niewidzialne napisy, znaki, ukazujące prawdę o moim zdecydowaniu, a raczej niezdecydowaniu. Czy to jest w moim głosie? Wydzielam jakiś inny zapach? Wyczuwa. To pewne.
Dzisiaj jestem porządnie uważna na to, z jaką wersją siebie idę do Gajki. To nie znaczy, że już nie mamy sporów, nie. To nie znaczy też, że Gaja zawsze robi do oporu różne rzeczy godzinami bo ja nie mam siły zdecydować o końcu. To znaczy, że częściej wiem czego się spodziewać. Domowa wersja „najpierw załóż maskę sobie, a potem dziecku” plus ogromna nauka uważności na siebie. Zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam Gai płacić za warsztat rozwojowy!?
Przeczytaj też: „Prawda Ci wszystko wynagrodzi”