Prawdziwe oblicze rodzinnego vanlife’u
Vanlife to ostatnio mocno chodliwy temat. Wiele osób marzy o zakupie własnego domu na kółkach i ruszeniu w świat po przygodę. Zwłaszcza, że w mediach społecznościowych vanlife pokazywany jest głównie przez pryzmat zdjęć w klimacie boho, z perfekcyjnie wysprzątanym vanem na tle morze i zwisającymi nad sufitem lampkami w stylu cotton balls. Sielanka. Slow life. Życie idealne. Jak kto woli. I choć życie w drodze jest spełnieniem naszych marzeń, to po kilku tygodniach mamy jego inny obraz. Ten prawdziwy, którego próżno szukać na Instagramie pod hasztagiem #vanlife.
Życie w kamperze daje ogromną wolność, zwłaszcza w Turcji, gdzie spanie na dziko jest legalne i co ważniejsze – akceptowane. Vanlifersi czują się więc wszędzie mile widziani. A do tego, przyroda i kultura sprzyja. Jednego dnia można mieszkać na plaży (i to dosłownie) z widokiem na turkusowe morze i ośnieżone góry oraz zapierające dech w piersiach zachody słońca, a już następnego zwiedzać antyczne ruiny albo turecki targ pełen lokalnych przekąsek. Vanlife to też mnóstwo nowych znajomości. Odkrywanie wyjątkowych miejsc i smaków, a przede wszystkim wspólny czas spędzany w malowniczych okolicznościach. Ale nie tylko. Bo życie w kamperze to też krew, pot i łzy. Albo raczej brud, brak komfortu i sporo roboty.
Przykłady? Proszę bardzo. W ciągu kilku tygodni życia w drodze:
– kilka dni padało non stop aż w końcu nas zalało,
– parę nocy silny wiatr niemalże unosił kampera do góry (przynajmniej w mojej głowie ogarniętej przerażeniem),
– przeżyliśmy dwie koszmarne burzowe noce,
-trzy razy byliśmy u lekarza z dziećmi w dwóch różnych krajach (czyli tyle, co w ciągu ostatnich 4 latach(!),
– dwa razy (zawsze w nocy) totalnie padła nam bateria pokładowa. A to oznacza brak prądu (wiadomo), gazu (ogrzewania) i bieżącej wody. Czyli kaplica,
-nasz piękny dywan rodem z 5 gwiazdkowego hotelu zaczął wyglądać jak wykładzina z motelu na godziny pod Berlinem,
-śnieżnobiała farba położona przed wyjazdem na ściany przybrała brunatny odcień,
-pokłóciliśmy się kilkanaście razy w najróżniejszych rodzinnych konfiguracjach osobowych,
-przynajmniej z 12 razy musieliśmy opróżnić chemiczną toaletę, której zapachem daleko do palo santo,
-przy każdym myciu naczyń (głównie w zimnej wodzie) musieliśmy odtykać zlew, który zapycha się zawsze!
Sprawdzian rodzinny
Wydawałoby się, że taki zestaw niedogodności jest mocno niesprzyjający pozytywnym relacjom partnerskim. Delikatnie mówiąc. Ale jak się okazuje: wręcz przeciwnie. Nic tak bowiem nie buduje poczucia wspólnoty jak brak gazu rano. 😊 Zresztą życie w kamperze mocno oparte jest na wspólnym działaniu, zwłaszcza przy dwójce małych dzieci. Nawet toaleta jest za blisko, żeby móc się w niej schować i udawać, że nie słyszy się krzyku dzieci !
Wiele rzeczy nabiera też innych rozmiarów. Choćby bałagan: w domu spokojnie można omijać rozwalone klocki. W kamperze: nie do zignorowania. Nawet dla tych najbardziej opornych. Tym sposobem każdy, nawet dziecko, bierze odpowiedzialność za to, żeby wspólnie żyło nam się przyjemniej.
Czy mimo tych wyzwań żałujemy wyboru naszego sposobu na rodzicielski? Zdecydowanie nie. Ale jeśli Wam taki pomysł chodzi po głowie, to mocno się zastanówcie. Bo vanlife uzależnia .
Przeczytaj całą historię tej rodziny: Tata w wielkim mieście i Sposób na rodzicielski, możecie też śledzić ich przygody na ich profilu instagramowym – rodzina w świat