Musiałem dorosnąć do tego, aby być ojcem

Facet na 100 Pro

Musiałem dorosnąć do tego, aby być ojcem

Jakimi rodzicami są Islandczycy? Jak mówi Artur Kepen, tata małej Gai, w Islandii nie czuć surowego rodzicielstwa, które on pamięta z Polski. W naszym kraju opiekun, zamiast pomóc dziecku znaleźć drogę na dół z drabinki, przestrzega się je, aby do niej nie podchodziło, bo spadnie.

Artur ma 32 lata. Z żoną Ulą i 14-miesięczną Gają mieszka w warszawskim Ursusie, ale wcześniej poznał kilka innych dzielnic stolicy (Żoliborz, Mokotów, Śródmieście, Wolę), no i przez parę lat żył w Islandii. 

Okazja poznania ludzi (i rodziców) z różnych krajów 

Emigracja mocno wpłynęła na życie Artura. W Islandii mieszkał w latach 2016–2019, czyli podczas jednego z największych przypływów imigrantów z Europy Wschodniej oraz w latach największego boomu na turystykę. 

– W tamtych latach odnotowano niespotykane liczby turystów w skali roku, co dało się odczuć, bo od początku byliśmy z żoną związani z branżą hotelarsko-rozrywkową. Wygraliśmy casting na samodzielne prowadzenie hostelu, w którym robiliśmy wszystko. Mieliśmy też okazję spotkać osoby z kilkudziesięciu krajów, poznać ich dość unikatowe perspektywy oraz motywacje do życia i bycia rodzicem – tłumaczy Artur. 

Poznali też islandzką szkołę wychowania i życia w rodzinie. Czym się wyróżnia? Największym szokiem dla naszego rozmówcy było nastawienie Islandczyków do liczby dzieci i sposobu ich wychowania. Islandczycy tworzą rodziny raczej wielodzietne, normalną sprawą jest posiadanie trójki lub czwórki dzieci.  A ich wychowanie mocno różni się od tego, co znamy w Polsce.  

– Na początku byliśmy z żoną zdziwieni, bo wydawało się nam, że dzieci są pozostawiane same sobie, puszczone wolno bez nadzoru dorosłych, nawet powiedzieć „rozwydrzone”. Dopiero z czasem zaczęliśmy rozumieć, jak dobre było to nastawienie. Pozwało, by dzieci się wyszalały i wykrzyczały, by chodziły spać według własnego zegara biologicznego oraz żyły bez tabu – opowiada Artur. 

Młodzi Islandczycy szybko uczą się samodzielności 

Naszemu bohaterowi i jego żonie zaimponowało podejście Islandczyków do dzieci – czuć było partnerstwo i opiekę oraz chęć pielęgnowania rytuałów rodzinnych, takich jak wspólne wyjścia na baseny, które są swojego rodzaju hubem do spędzania czasu. 

Młodzi Islandczycy szybko uczą się też samodzielności. Dzieci już od 13. roku życia mogą iść do lekkiej, adekwatnej do ich wieku pracy. Zwykle są to prace społeczne za zlecane przez gminę lub rejon, w którym mieszka rodzina. Młody pracownik oczywiście otrzymuje za swoją pracę wynagrodzenie. 

– Szokiem było dla mnie pierwsze zetknięcie z piętnastolatką skanującą produkty w kasie sklepu spożywczego – wspomina Artur. 

Mówi wprost, że te doświadczenia przeformułowały jego podejście do dzieci i rodzicielstwa w ogóle. 

– Zmieniłem się przez Islandię i przez to, co tu przeżyłem, ale też musiałem dorosnąć do bycia ojcem. Stałem się bardziej cierpliwy. Żona już tylko czasem wraca dziś do czasów sprzed lat, gdzie mój „krótki lont” przeszkadzał nam w budowaniu relacji – przyznaje 32-latek. 

Dobry ojciec? Jest obecny i słucha. Tylko tyle i aż tyle 

Po tym, jak urodziła się Gaja, Artur był na urlopie przez trzy tygodnie –wykorzystał dwa tygodnie z puli urlopu ojcowskiego i tydzień z puli wakacyjnej.  

– Całość urlopu macierzyńskiego wykorzystała moja żona. Powody były pragmatyczne i finansowe, ale też systemowe. Żona, która prowadziła własną działalność, mogła liczyć tylko na minimalny zasiłek. Urlop ojcowski dał mi jednak trzy bardzo potrzebne tygodnie, abym mógł się odnaleźć w nowej dla mnie sytuacji. Pojawienie się na świecie dziecka odbiło się na mojej kondycji psychicznej – bylem przestymulowany nowymi bodźcami i trudno mi było odnaleźć równowagę. Te trzy tygodnie były konieczne dla nas obojga. Dzięki temu moja żona miała chociaż odrobinę przestrzeni dla siebie, by dochodzić do równowagi po porodzie, mogliśmy też załatwić wszystkie niezbędne sprawy urzędowe. Uważam, że urlop po narodzeniu dziecka powinien trwać około dwóch miesięcy. Szkoda, że nie zdecydowałem się na to, choćż firma dawała mi możliwość pozostania z dzieckiem w domu – dodaje nasz rozmówca. 

Zapytany o to, co oznacza dla niego bycie dobrym ojcem, Artur odpowiada: – Definicja jest płynna. Jeśli jednak miałbym to podsumować w kilku słowach, to powiedziałbym, że bycie dobrym ojcem oznacza obecność w życiu dziecka i słuchanie jego potrzeb. W sumie tylko tyle i aż tyle. 

Nie dajemy sobie szansy 

Na koniec jeszcze ważna obserwacja. Zdaniem Artura wielu współczesnych rodziców powtarza głęboko zakorzenione błędy. 

– Nasiąknięci od młodych lat stereotypami dotyczącymi wychowania w konkretny sposób dziewczynek i chłopców, tworzymy sytuacje, które mogą krzywdzić dzieci. Ale nie tylko. Powtarzamy seksizm, klasizm, podwójne standardy, alkoholizm, przemoc werbalną i fizyczną, wychowanie w wierze katolickiej i wiele, wiele innych sytuacji przyjętych jako coś normalnego, społecznie akceptowanego i dobrego. A największym błędem jest to, że nie dajemy sobie szansy na przełamanie tego błędnego koła, które toczy się od generacji. Nie weryfikujemy źródeł naszych metod wychowawczych, z uporem maniaka wracając do tych, które od lat, jedna po drugiej, są obalane przez naukowców jako szkodliwe – podsumowuje Adam

Chcesz wiedzieć więcej, pobierz cały przewodnik Facet na 100 Pro

Dodaj komentarz

This will close in 0 seconds