Popełniłem tysiące błędów i z pewnością popełnię kolejne

facet na 100 Pro

Popełniłem tysiące błędów i z pewnością popełnię kolejne

Co to znaczy być dobrym ojcem?

Dla Jakuba Rybińskiego oznacza to troskę o dzieci, ale również o żonę i siebie samego. Chce pokazać swoim synom, że na rodzicielstwie życie się nie kończy. 

Jakub Rybiński ma 37 lat, z żoną Urszulą wychowują dwóch synów: Leona (siedmiolatka) i Adama (pięciolatka). Dzieci urodziły się w Szwecji. Jakub mieszkał tam przez 12 lat – od 2010 do 2022 roku, dziś żyje w Warszawie. Rozmawiamy z nim o dzieciach, rodzicielstwie, ojcostwie i różnicach między Szwecją a Polską. Bardzo szczerze rozmawiamy! 

Co zaskoczyło cię w sposobie podejścia Szwedów do rodzicielstwa?
Szeroko pojęty spokój i kultura rodziców. Nikt się nie wtrąca w to, jak wychowujesz dzieci, nikt tego nie komentuje (a przynajmniej nie publicznie). Prawie wszyscy rodzice wchodzą natomiast w interakcję z innymi niż własne dziećmi – kiedy spotyka je na placu zabaw, na ulicy i w sklepie – uśmiechają się, rozmawiają, zachęcają do zabawy. Nie ma sztucznej bariery i mówienia na „pan” i „pani” do dorosłych, dzieci mówią na „ty” do całkiem obcych ludzi, i to jest OK. Dorośli rozmawiają z dziećmi uprzejmie, szanują je, ale nie rozpieszczają zbytnio i co podkreślam – nie wtrącają się do sposobu ich wychowywania przez rodziców. Nie oznacza to, że nie interesują się innymi dziećmi. Są uważni, i jeżeli widzą dziecko w potrzebie, sprawdzają, czy w pobliżu jest opiekun, a jeżeli nie ma, pomagają np. zejść z drabinki albo pohuśtać się chwilę. Co istotne, nie pozwalają sobie na uwagi w stosunku do rodziców dziecka, nie padają komentarze: jak to możliwe, że dziecko zostało bez opieki itp. 

Co z obszaru opieki nad dziećmi przeniósłbyś ze Szwecji do Polski?
Przede wszystkim przedszkola. Nawet te uznawane w Szwecji za placówki na niskim poziomie są moim zdaniem o wiele lepsze niż te średnie w Polsce. A przedszkola o wysokim poziomie to jest po prostu kosmos. Moi synowie chodzili do takiego, gdzie dzieciaki dużo bawiły się na podwórku, i to niezależnie od pogody. Chłopcy uczyli się sadzić i pielęgnować rośliny, raz w tygodniu chodzili na całodniowe wyprawy do lasu. Bawili się wśród drzew, wykonywali mnóstwo prac manualnych, dzieci dostawały swobodę w kontakcie z naturą, robiły to, na co miały ochotę. Wszyscy wracali do domu zmęczeni, ale zadowoleni. Od najmłodszych lat dzieci są uczone podstawowych rzeczy – tak, by szybko zyskiwały samodzielność w funkcjonowaniu. Najlepszy przykład: użycie noża i widelca – już kilkuletnie maluchy są uczone ich używania, tymczasem po powrocie do kraju moi synowie zapomnieli, jak korzystać z noża, bo w przedszkolu nie używa się go do posiłków. 

A może jest coś, czego Szwedzi mogliby nauczyć się od nas? 

Może podejścia do edukacji szkolnej. O ile przedszkola w Szwecji są świetnie zorganizowane i dają dzieciom doskonały start w dalsze życie, o tyle poziom nauczania w kolejnych latach pozostawia wiele do życzenia. Takie są obiegowe opinie. Pamiętam, że za moich czasów szkoły podstawowe miały wysoki poziom. Wiem, że dziś w Polsce również się to zmienia, i to na niekorzyść. Niedługo się przekonam, bo starszy syn od września zacznie naukę. Nie przychodzi mi do głowy nic więcej, czego Szwedzi mogliby się od nas nauczyć. 

Masz kilkuletnie doświadczenie w wychowaniu synów. Co dla ciebie znaczy być dobrym ojcem? 

Być dobrym dla dzieci, ale też dla żony i siebie. Chcę, aby w przyszłości synowie rozumieli, że na rodzicielstwie świat się nie kończy i nie musi to być ich główny ani tym bardziej jedyny cel w życiu. Poza rodzicielstwem może ich spotkać wiele ciekawych rzeczy i jeśli nie zostaną rodzicami, chcę, by też potrafili odnaleźć swój sens. A gdy staną się samodzielni, nie będę na siłę wchodził w ich życie. Chcę być dobrze zrozumianym, kocham moich synów i zawsze będę dla nich ojcem, ale kiedy oni dorosną, mój świat się nie zatrzyma, pójdziemy wraz z żoną dalej. Nie przepadam za syndromem opuszczonego gniazda i rodzicami, którzy nie zadbali o siebie w procesie wychowywania dzieci. Przez taką postawę zgotowali i dzieciom, i sobie smutną przyszłość, w której obie strony nie potrafią się odnaleźć. 

Pięknie powiedziane. Pełna zgoda! 

Wciąż szukam tej równowagi! Gdy urodził się Leon, byłem w pełni zaangażowany w jego wychowywanie i czułem się spełniony. Adam urodził się w momencie, gdy wiele się działo w moim życiu zawodowym, ponadto przyszło zmęczenie spowodowane codziennymi obowiązkami z dala od kraju i brakiem wsparcia rodziny. Wróciliśmy do Polski, podjąłem nową pracę i nasiliło się we mnie rozgoryczenie, że nie jestem takim tatą, jakim chciałem zawsze być. Mają na to wpływ polskie realia. Wiem, że muszę się jeszcze wiele nauczyć.

 Jakie masz pierwsze wspomnienie związane z twoim tatą? 

Chyba wspólne śpiewanie piosenek i granie na gitarze. Gdy byłem młody, spędzaliśmy wakacje na Mazurach i ojciec często grywał przy ognisku, a ja lubiłem z nim śpiewać. 

Czy uważasz, że jako ojcowie powtarzamy błędy naszych ojców?
Na pewno. Gdybym wiedział, jak tego uniknąć, to bym ich nie popełniał. A z pewnością popełniam. Czasem sam to zauważam, czasem pewnie widzą to inni, np. mama. Na szczęście powstrzymuje się od komentarzy. 

A gdybyś mógł sobie samemu sprzed dziesięciu lat dać kilka rad, jakie by one były?

Szczerze, nie wiem. Jestem szczęśliwy z powodu tego, co wspólnie z żoną zbudowaliśmy, zadowolony ze swojego życia, bardzo świadomy siebie i swoich potrzeb. Ostatnia dekada była dobra dla mnie i mojej rodziny, więc nie ma nic takiego, co powinienem zrobić inaczej. Są pewnie tysiące błędów, które popełniłem i tysiące kolejnych, które popełnię, zanim synowie będą samodzielni. Nie są to jednak błędy, które można skorygować radą w stylu „dbaj o siebie” czy „spędzaj więcej czasu z dziećmi”. Są to dużo bardziej złożone problemy, nad którymi staram się wciąż pracować. 

Korzystałeś z urlopu rodzicielskiego albo ojcowskiego? Jeśli tak, co ci to dało? 

Korzystałem. Dało mi to samodzielność w sprawach związanych z dzieckiem i możliwość prawdziwego partnerstwa z żoną w obszarze opieki nad synami. A także zbudowanie dobrych więzi z dziećmi. W sumie spędziłem około trzech miesięcy przy jednym i drugim synu, z tym że u Leona było to na samym początku jego życia, a u Adama tylko trochę na początku, a większość, gdy miał trzy lata. Nie było tego czasu tak dużo, jak bym chciał, ale sytuacja finansowa rodziny w tamtych latach wymagała, bym to ja jednak pracował (inne stawki na urlopie niż w pracy – dop. red.). 

Dlaczego twoim zdaniem ojcowie tak rzadko biorą urlopy rodzicielskie? 

Zapewne powodów jest wiele, ja wymieniłbym kilka: różnice w zarobkach/zależność finansową rodziny, kulturę patriarchatu i smutny fakt, że ojcostwo rozumiane jako opieka nad małym dzieckiem jest uznawane za niemęskie. Na pewno wpływ na to miał także brak wsparcia ustawowego. 

Chcesz wiedzieć więcej, pobierz cały przewodnik Facet na 100 Pro

Dodaj komentarz

This will close in 0 seconds